6/15/2014

"Czarownica"


Ostatnio w kinach pojawiła się nowa bajka pt. „Czarownica”  ("Maleficent") z Angeliną Jolie w roli głównej. Od razu spodobał mi się mroczny plakat oraz obejrzany trailer dlatego w zeszły piątek udałam się do kina. Nie dość, że podziwiam Jolie za jej kunszt aktorski ( szczególnie za film "Przerwana lekcja muzyki") to sam pomysł na obraz wydał mi się interesujący. Jest to bajka o śpiącej królewnie opowiadana z perspektywy złej wróżki – Diaboliny (w tą rolę wcieliła się A.Jolie). Jest to zupełnie nowa forma przedstawienia tej baśni, zaintrygowało mnie to. Do tej pory nie wiedzieliśmy za dużo o życiu ikonicznej złej postaci z bajek Walta Disneya.

Tytułowa Czarownica była niegdyś piękną i dobrą dziewczyną, jedyną rzeczą jaką różni się od zwykłego człowieka było posiadanie skrzydeł i rogów. Pewnego dnia poznaje chłopca z krainy ludzi, w którym zakochuje się ze wzajemnością. Jest to zakazane, ponieważ istoty z magicznego świata nie mogą nawiązywać relacji z ludźmi mieszkającymi w drugiej krainie. Kontakt zostaje urwany, ponieważ chłopiec przestaje już odwiedzać wróżkę. Po kilku latach rozłąki, gdy oboje dorastają, znowu pojawia się na granicy krain by spotkać się z dawną znajomą, nie jest to związane z tęsknotą lecz tylko i wyłącznie żądzą objęcia władzy w królestwie. Wykazuje się sprytem i kradnie Diabolinie skrzydła. Zdrada, której doświadcza czarownica, zmieniła jej czyste serce w kamień. Żądna zemsty rzuca klątwę na Aurorę – nowo narodzoną córkę następcy tronu wrogiego królestwa. Mimo początkowej nienawiści do dziewczynki Diabolina czuwa nad jej bezpieczeństwem i z czasem się z nią zaprzyjaźnia.
 Postać złej czarownicy ukazuje się nam zupełnie inaczej niż w bajce. Jest ciepła i wrażliwa, wiemy co skłoniło ją do rzucenia klątwy na Aurorę (Elle Fanning), a także widzimy jakie ma wyrzuty sumienia. Diabolina ukrywa się w lesie, bo została oszukana, to jej schronienie.


Rola Jolie jest przemyślna i wyważona, nie przerysowuje karykaturalnie swojej postaci, czuje się w niej swobodnie. Idealnie pasuje do charakteru Diaboliny. Potrafi pokazać jej dobre i złe strony, przykuwa uwagę widza, nie tylko swoją charakteryzacją ale i talentem.

Warto też wspomnieć o stronie wizualnej filmu. Obraz jest plastyczny, widać głębie, operator bawi się cieniem, wywołuje to lekką grozę i tajemniczość, które oddają cała historię. Efektów komputerowych jest bardzo dużo. Jest to baśń, więc nie przeszkadzają, są wręcz potrzebne.

Po obejrzeniu filmu, inaczej patrzę na złą wróżkę z bajek Disneya. O wiele bardziej podoba mi się jej postać zinterpretowana przez reżysera filmu Roberta Stromberga. Zachęcam wszystkich do udania się do kina, jest to zarówno dzieło dla małych jak i dla dużych dzieci.

"Pamiętnik"

Chciałabym oglądać filmy niszowe, dokumenty przyrodnicze na National Geographic, ale czasem mam po prostu ochotę na zwykły romans. Kto z nas nie chce przez chwilę poczuć się (w moim przypadku) jak główna bohaterka, która przeżywa swoją pierwszą prawdziwą miłość. Może i jest to błahe ale w równej mierze piękne. Oczywiście niektórzy reżyserzy przesadzają z idealną, bajkową fabułą, może ten film też jest lekko przesadzony ale mi się podoba. Nie wiem do końca czy to nie wina szalenie przystojnego Ryana Goslinga, głównego bohatera czy wspaniałej opowieści o rodzącym się uczuciu.

Nick Cassavetes, który jest reżyserem, pokazuje początek historii w domu spokojnej starości. Starszy pan proponuje samotnej kobiecie przeczytanie książki o burzliwej miłości dwojga ludzi. Poznają się oni w czasie wakacji, zazwyczaj w takim okresie się poznają w romansach :) Dziewczyna pochodzi z dobrego domu, a chłopak pracuje w składzie drzewa. Wydaje się że ich miłość nie ma szans przetrwać dalej niż do końca lata.

Prosta, a zarazem wzruszająca historia ujęta została w piękne kadry, pokazane z wdziękiem. Reżyser bowiem nigdy nie przekracza dobrego smaku. Nawet pocałunki w deszczu, romantyczne zachody słońca czy pierwsze miłosne zbliżenie, zostały ukazane w sposób delikatny i z wyczuciem. Aktorzy są świetnie dobrani. Rachel McAdams czyli filmowa Allie i Ryan Gosling czyli Noah odtwarzają najlepiej jak mogą swoje emocje. Miłość w ich wydaniu jest gorąca, namiętna i szczera. Tylko takie może być prawdziwe uczucie i jeśli warto po coś żyć, to tylko po to aby móc samemu tego doświadczyć. Jeśli istnieje miłość idealna, to oglądając ten film ma się wrażenie, że tak właśnie powinna ona wyglądać. Wiadomo jednak, że film jest tylko filmem. Niestety muzyka nie zachwyciła mnie, ponieważ nie jest w moim guście. Jednak spokojne, a zarazem wzniosłe melodie wpasowały się w fabułę.

Jeżeli ktoś ma dość oglądania filmów o poważnej tematyce, z prawdziwymi problemami, zachęcam do obejrzenia "Pamiętnika", czasem można oderwać się od szarej rzeczywistości i poczuć coś, co mam nadzieję, każdy poczuje w swoim realnym życiu.

"Vincent"

Bardzo lubię twórczość Tima Burtona, jest ciekawa, oryginalna. Robi filmy i animacje, które są pełne przerysowanych, nienaturalnych postaci. Wszystko jest inne i to czyni je wyjątkowymi. Ostatnio natrafiłam na jego krótkometrażowy film z 1982, zrobiony w technice animacji poklatkowej.
Spodobał mi się, ponieważ nie jest to przesłodzona bajka dla dzieci, ale ciekawa animacja, w stylu Burtona.

Bohaterem jest Vincet Malloy, siedmioletni chłopiec. Od razu widzimy, że nie jest typowym dzieckiem. Burton przedstawił go jako wychudzonego, z wielką głową i podkrążonymi oczami. Lubi siedzieć w swoim ciemnym pokoju, nie interesują go zabawy z innymi dziećmi. Ciotka jest przedstawiona jako pulchna kobieta i jest celem eksperymentów Vincenta. Matka, jako jedyna przedstawiona jest bez udziwnień. Można pomyśleć, iż Burton chciał powiedzieć, że nawet w takim groteskowym i przekoloryzowanym świecie istnieją wartości, które należy uszanować. Ostatnim bohaterem jest pies – mimo, że również poddawany eksperymentom, to jednak pozostaje wiernym towarzyszem Vincenta – jako symbol przyjaciela na dobre i na złe.

Vincent chce być taki jak jego idol Vincent Price. Prawdziwy Vincent Price to aktor i idol Burtona. Reżyser tak podziwia aktora, że powierzył mu narracje tej animacji. Powracając do fabuły, widzimy dwa światy, rzeczywisty i wyimaginowany. W tym drugim Vincent odtwarza role ze swoich ulubionych filmów np: metody tortur, eksperymentowanie na psie.

Podoba mi się to że całość opowiedziana jest wierszem. Cytat z opowiadania Edgarda Allana Poego kończy utwór. Dlaczego akurat słowa tego poety? Role Vincenta Price'a opierały się właśnie na jego twórczości.

Można zauważyć, że Burton jest zafascynowany sferą ciemności, koszmarów, umie jednak wpleść w swoje dzieła elementy humorystyczne. Aby się przekonać musicie zobaczyć jego filmy, możecie zacząć od tej krótkiej animacji.  Tutaj jest link do filmiku: https://www.youtube.com/watch?v=PgMx6eNuA98



"Czas apokalipsy"


 Niedawno na lekcji języka polskiego miałam okazję obejrzeć "Czas apokalipsy". Przerabialiśmy akurat opowiadanie Josepha Conrada "Jądro ciemności", a film ten jest luź adaptacją książki.
Reżyser Francis Ford Coppola zmienia jednak rzeczywistość pokazaną w opowiadaniu. Teraz akcja toczy się podczas wojny wietnamskiej, a nie kolonizacji Afryki. Jednak okrucieństwo przedstawionych zdarzeń jest takie samo. Pewnie sama z własnej woli nie obejrzałabym filmu wojennego, ponieważ nie przepadam za taką tematyką. Ten film jednak mnie zaciekawił, bo zmusił do zastanowienia jak może zachować się człowiek nie mający nad sobą żadnej kontroli. Jakie szaleństwo może narodzić się w głowie gdy bierzemy udział w wojnie.



  Jak już pisałam akcja rozgrywa się w Wietnamie w latach sześćdziesiątych XX wieku. W głębi Kambodży pułkownik Kurtz (Marlon Brando) zakłada własną cywilizacje, której celem była całkowita zagłada świata. Jego barbarzyńska i niczym nie kontrolowana władza zmusiła, młodego żołnierza Willarda (Martin Sheen) do wypełnienia trudnej misji jaką było odnalezienie i pozbycie się członka armii amerykańskiej. 

Opowieść skupia się głównie na psychice człowieka wysłanego do buszu. Jest tylko jedna wielka scena zbrojna, gdy atakowana jest azjatycka wioska. Przez większość filmu, reżyser zwraca uwagę na to co się dzieje z Willardem. Mężczyzna wydaje się być obojętny na wszystko co go otacza. Może jest to próba odcięcia się od tego okrutnego świata. Poznajemy go gdy  w pokoju hotelowym, dąży do autodestrukcji. Jest zupełnie sam, wariuje ze swoimi myślami, w pewnym momencie zbija szkło w lustrze. Być może wcześniejsze wydarzenia wojenne, doprowadziły go do takiego stanu, może byłby zdolny popełnić samobójstwo.  Czeka tylko na rozkaz i w końcu go dostaje.

 W filmie charakterystyczną osoba jest podpułkownik William Killgore (Robert Duvall), jego rozkazy są nielogiczne, niepotrzebne. Po co każe zabijać niewinnych tubylców? Dlaczego chce serfować w samym środku działań zbrojnych? Jest to bezsensowne. Być może postać pułkownika ma uosabiać Amerykę podczas wojny z Wietnamem.

Willard im głębiej zapuszcza się w dżunglę, tym bardziej wydaje się ona nierealnym miejscem. Miejscem mrocznym, gdzie wszyscy postradali zmysły. Podobnie jak Kurtz, który im dalej docierał, tym bardziej tracił racjonalne myślenie. Gdy nie miał nad sobą żadnej kontroli, dopuszczał się okrutnych czynów. Musimy sobie zadać pytanie, jakbyśmy postąpili w takiej sytuacji? Wojna oznacza koniec, koniec życia, koniec dobrego postrzegania świata. Wojna to istne szaleństwo, apokalipsa. Nawet Willard, który wydawał się być obojętnym na wszystko, na końcu traci zmysły. Wykonuje rozkaz, ale nigdy nie będzie już taka samą osobą. Film kończy się piosenką zespołu The Doors "The End". Koniec.


                                                       
                                                   


"Miasto Boga"

Brazylia. Futbol, samba, najsłynniejszy karnawał. To wszystko kojarzy nam się z tym krajem.
Ten obraz zmienia Fernando Meirelles filmem "Cidade de Deus"("Miasto Boga"), szokującą kroniką z życia slumsów Rio De Janeiro.

Na przełomie lat 60 i 70 ówczesne władze zdecydowały, że na obrzeżach Rio powstanie dzielnica dla najbiedniejszych mieszkańców. Wybudowano setki takich samych baraków i wypędzono tam ludzi.

Nie polecam tego filmu dzieciom, jest tu bardzo dużo cierpienia. Cierpienia nie tylko w sensie psychicznym ale także fizycznym. Przez cały film widzimy ciężkie losy dzieciaków tych kilkuletnich i prawie dorosłych. Muszą dorastać w nędzy, wśród wojen między gangami narkotykowymi. Ich przyszłość jest już określona. Albo umrą albo będą zasilać szeregi mafii.  Kokaina, broń, zabijanie , nie ważne ile masz lat i tak cię to czeka. Policja nie reaguje na to jak siedmiolatki zabijają starców albo same giną. Realną władzą są dealerzy. Słowo zabić oznacza wiele. Przeżyć, zjeść, wejść na wyższy stopień hierarchii , zdobyć szacunek, dorosnąć, przeżyć. Niektórzy chcą uciec, nie wszystkim się to udaje.

 Główny bohater Buscape ma szczęście. Chce zostać fotografem, a zdjęcie które zrobił szefowi gangu  trafia na okładkę gazety. Chłopak ma szansę wydostać się z piekła.

Najgorsze jest to, że takie sytuacje nie są fantazją reżyserów, one dzieją się naprawdę. Meirelles przez dwa lata mieszkał w brazylijskim gettcie. Aktorzy w filmie nie są zawodowi, oglądamy zwyczajnych mieszkańców, a nawet autentycznych członków gangu. Myślę, że tytuł filmu jest przewrotny, jest to raczej piekło na ziemi niż miejsce gdzie zasady Boga obowiązują. Prędzej miasto ale jakiegoś boga śmierci.

Anarchię dzielnicy oddaje rozedrgana kamera, a dynamizm ujęcia w slow motion i przyśpieszeniu . Muzyka to typowe latynoamerykańskie rytmy i przeboje lat 70 takie ja np. "Sex machine ".

Film porusza poważny problem socjalny, zachęcam wszystkich do obejrzenia, szczególnie ludzi o mocnych nerwach, ponieważ ostre sceny widzimy na prawie każdym ujęciu.

                                                

"Billy Elliot"

Pewnie większość z was oglądała ten film , powstał w 2000 roku, teraz co jakiś czas puszczany jest w telewizji. Jest to także jeden z moich ulubionych obrazów.
Historia jest prosta, opowiada o dążeniu do celu i spełnianiu swoich marzeń. Reżyser - Stephen Daldry

 Jedenastoletni Billy (Jamie Bell) mieszka z ojcem (Gary Lewis), starszym bratem (Jamie Draven) i schorowaną babcią (Jean Heywood) w angielskim, górniczym miasteczku. Matka zmarła, a sytuacja rodziny nie jest najlepsza, brakuje im pieniędzy. Ojciec i brat strajkują, ponieważ to czasy reform Margaret Thatcher i masowego zamykania kopalni. Billy uczęszcza na zajęcia z boksu, jednak w sali obok odbywają się lekcje baletu. Chłopak wykazuje zainteresowanie tańcem i zaczyna opuszczać boks. Robi to wszystko w tajemnicy przed rodziną.

Dlaczego tak bardzo lubię ten film ? Za muzykę? Na pewno. Utwory takie jak "Children of the revolution" , "I love to boogie" T- Rexa albo "London Calling" The Clash, bedą na długo kojarzyć nam się z tym filmem. Za scenografię? Także. Moja ulubiona scena to ta z początku filmu. Billy skacze na łóżku, w tle jest zielono-żółta tapeta. Kamera pokazuje tylko Billyego i figury które wykonuje w zwolnionym tempie, do świetnej piosenki "Cosmic Dancer" T-Rexa. Faktycznie mam wrażenie jakbym patrzyła na kosmicznego tancerza który unosi się w próżni.  Za historię ? Za to najbardziej lubię ten film. Widzimy jak rodzi się bunt w młodym chłopaku, jak trudno jest walczyć o swoje marzenia w świecie pełnym stereotypów. Ojciec Billego uważa że balet jest dla dziewczyn i gejów. Chce by jego syn pracował w kopalni, jak prawdziwy mężczyzna. Billy ma inne zdanie. Chociaż na początku, ma takie same poglądy co ojciec, zmienia się. Chce tańczyć, robi to, jego przyjaciel jest gejem , nie ma to dla niego znaczenia , akceptuje to. Przekaz filmu jest taki, że każdy może stać się kimś innym, sobą. Billy zostaje zawodowym tancerzem. W ostatniej scenie tańczy główną rolę w spektaklu "Jezioro łabędzie", a na widowni siedzi jego ojciec. Wzruszyła mnie ta scena, ponieważ on też przeszedł zmianę, z człowieka o konserwatywnych i stereotypowych poglądach, w tolerancyjnego i kochającego tatę.
Uważam , że ten film może być nauką dla ludzi którzy twardo osądzają innych i często mają niesłuszne opinie. A także dla tych którzy mają marzenia ale boją się o nie walczyć.
Zachęcam do oglądania !
 

                                                 


"Grand Budapest Hotel "

Pewnie zastanawiacie się jaki to rodzaj filmu thriller czy komedia. Nie można dać jednostronnej odpowiedzi, ponieważ pomieszane są ze sobą komedia, kryminał, parodia, love story i dramat.

Styl Wesa Andersona, który jest reżyserem filmu może nie spodobać się każdemu, mi spodobał się bardzo. Symetryczne kadry, muzyka Alexandra Desplata, nasycone barwy i świetni aktorzy, to zachęca.

Akcja toczy się w latach 30.XX wieku, poznajemy historię tajemniczego właściciela hotelu, Monsieur Zero Moustafa (F. Murray Abraham). Jako młody chłopiec zaczyna on pracować jako boj hotelowy u boku wspaniałego odźwiernego, Monsieur Gustave’a H. (Ralph Fiennes). Grand Budapest jest w czasie swojej największej sławy, odwiedzają go tłumy. Monsieur Gustave jest sercem i mózgiem hotelu. Zna doskonale swoją pracę i jest w niej niesamowity. Lubi także dotrzymywać czas swoim bogatym i podstarzałym klientkom.  Pewnego dnia jedna z nich, Madame D. umiera. Wspomnę tylko że ta postać grana jest przez olśniewającą Tilde Swinton. Aktorka  ma tak dobrą charakteryzację, aż trudno ją rozpoznać, przez pół filmu wykłócałam się z koleżanką, kto gra Madame D. Ja właśnie obstawiałam Swinton i zgadłam. Po śmierci swojej kochanki odźwierny otrzymuje od niej wielki spadek w tym niezwykle kosztowny obraz. Chciwi krewni zmarłej są oburzeni , a Gustave zostaje oskarżony o morderstwo. Będzie musiał udowodnić że jest niewinny, pomoże mu w tym jego uczeń i pracownik, młody Zero Moustafa.

Historia jest bardzo ciekawa , ogląda się z zainteresowaniem, jednak największym plusem jest scenografia. Pamiętam że to właśnie ona od początku filmu zwróciła moją uwagę. Dla mnie jest to małe dzieło sztuki, każdy kadr mógłby jako plakat zdobić moje ściany w pokoju. Jest to paleta barw, ujęta w symetryczne kadry. Odpowiedzialny za dekorację planu jest Adam Stockahusen. Nawet gdyby akcja nie była interesująca to i tak siedziałabym i oglądała do końca. Pierwszy raz film spodobał mi się tak bardzo za samą scenografię. Nie ma tam pięknych, naturalnych krajobrazów, ale przerysowane miejsca i postacie. Nie jest nudno, to właśnie mi się spodobało. Czułam się trochę jak w zaczarowanym baśniowym świecie. Nie wszyscy lubią bajki więc zrozumiem jeżeli inni nie podzielą mojej opinii ale i tak gorąco zachęcam do obejrzenia tego cudownego filmu.



"Tom à la ferme"

"Tom à la ferme" jest to czwarty film jednego z moich ulubionych reżyserów Xaviera Dolana.
Nie mogłam się doczekać aż go obejrzę, o dwóch jego pierwszych filmach pisałam już tutaj na blogu.
Kiedy nadszedł wyczekiwany dzień i znów mogłam wejść do świata Xaviera , po zakończonym seansie mam mieszane uczucia.

 Film opowiada historię  Toma który przyjeżdża na pogrzeb swojego partnera Guillaume'a do jego rodziny, na ich farmę. Problem  w tym że matka(Lise Roy) zmarłego nie ma pojęcia o orientacji seksualnej swojego syna , a jego brat Francis ( Pierre-Yves Cardinal) ma zamiar trzymać ją w nieświadomości do końca życia.

Dolan po raz kolejny w swoim filmie porusza temat homoseksualizmu, tym razem jako problem społeczny. Matka Guillaume'a nie jest świadoma że jej ukochany syn był gejem i miał chłopaka. Przez cały czas wierzy, że jej dziecko tworzyło związek z kobietą. Uważam ,że reżyser ma rację pokazując taką relacje matki i syna, ponieważ jest ona prawdziwa. W dzisiejszych czasach jest coraz więcej ujawnionych osób homoseksualnych ale to nie znaczy że ich rodziny o tym wiedzą. Jest to przykre, że najbliższa osoba-matka, nigdy nie dowie się jakim tak na prawdę był jej syn.

Jednak denerwuje mnie w tym filmie dużo niewyjaśnionych wątków. Nie wiem jaką postacią do końca jest brat Guillaumea'a. Na początku nienawidzi Toma. Budzi go w nocy i mówi, że jeżeli Tom powie matce kim był dla jego brata to go zabije. Lecz są też sceny w których uwodzi Toma na przykład gdy tańczą namiętne tango. Ich relacja jest skomplikowana. Xavier Dolan do tej pory tworzył melodramaty, a ten film podchodzi pod thriller. Atmosfera jest pełna tajemniczości. Rodzi się dziwna gra między Tomem a Francis, a muzyka Gabriela Yareda jeszcze bardziej ją podgrzewa.

Akcja filmu toczy się na farmie, na odludziu ,wzmaga to mój strach o głównego bohatera który nie ma jak uciec, a może nie chce. Myślę, że reżyser woli abyśmy byli nieświadomi wielu rzeczy i wyszli z kina zastanawiając się nad tym filmem. Niestety gdy zainteresuje mnie jakiś obraz, jak było w tym przypadku to wolę mieć jasne zakończenie, teraz czuję niedosyt. Pomimo moich mieszanych odczuć i tak zachęcam do obejrzenia filmu. Szczególnie fanów twórczości Xaviera Dolana. Na pewno nie będziecie zawiedzeni.